sierpnia 24, 2018

Być popularnym na Instagramie to jak być milionerem w monopoly. Rozmowa z Basią Tworek

Być popularnym na Instagramie to jak być milionerem w monopoly. Rozmowa z Basią Tworek

Wiele kobiet, które otacza nas w codziennym życiu, ma w sobie ogromną energię. Moc tworzenia i działania, która inspiruje. Siłę, która pozwala uparcie dążyć do celu. Przedstawiamy ich sylwetki w cyklu wywiadów #kobiecyelement.

Poznajcie Basię Tworek, kolejną bohaterkę akcji! Basia to pasjonatka i nauczycielka jogi, która o praktykach kojarzonych z wyższą duchowością potrafi mówić w sposób lekki, zabawny i przystępny. Nam opowiada o pielęgnacji Wewnętrznego Dziecka, jodze na Instagramie oraz medytacji w dobie elektro.





Tak na prosty rozum – czym jest joga? Jaka jest jej istota?


Współcześnie joga postrzegana jest głównie przez pryzmat tego, co znamy z mediów, czyli ćwiczeń fizycznych (asan). Tymczasem asany to tylko jedno z narzędzi jogi, a ich celem powinno być utrzymywanie naszego ciała w zdrowiu i wolności od napięcia. Jako jeden z sześciu tradycyjnych systemów filzofii (nie religii) indyjskiej, joga zajmuje się związkiem pomiędzy ciałem a umysłem. Istotą jogi jest wprowadzanie w całym naszym życiu trwałych zmian na lepsze. Możemy osiągnąć to nie tylko poprzez ćwiczenie ciała, ale również (a raczej przede wszystkim) poprzez medytację, samoobserwację, uważność, koncentrację oraz ćwiczenie samokontroli i siły woli. Jako psycholog zajmuję się właśnie tymi kwestiami – chciałabym, żeby w mojej pracy nauczyciela jogi było mniej akrobatyki, a więcej praktycznych narzędzi pomagających nam radzić sobie ze stresem, obniżonym nastrojem i przepracowaniem. Ostatecznie ważniejsze od założenia nogi za głowę jest to czy czujemy się szczęśliwi i bezpieczni w świecie.



Na Twoim blogu przeczytaliśmy, że „joga postrzegana jest jako praktyka, która nas wyzwala. Od czego? Od nas samych”. Bardzo nas zaintrygowało to zdanie – od czego uwalnia Ciebie?


To zdanie odnosiło się do akapitu, w którym pisałam o tym jak często stajemy się więźniami swoich myśli, przekonań i nawykowych reakcji. Trenując uważność mamy szansę zaobserwować swoje tendencje i powoli zacząć je zmieniać na bardziej wspierające. Nie jesteśmy więźniami swoich umysłów i swoich nawyków – w tym jodze jest bardzo blisko do neuronauki, czyli stosunkowo młodej, ale prężnie rozwijającej się gałęzi psychologii.
Odpowiadając na wasze pytanie: praktyka jogi pomaga mi radzić sobie ze stresem psychicznym i bólem fizycznym (mam BARDZO krzywy kręgosłup i bez regularnej praktyki asan skończyłabym pewnie na stole operacyjnym i na lekach przeciwbólowych). Dla mnie to przede wszystkim wolność od napięcia – we wszystkich sferach mojego życia.

Czy joga nierozerwalnie łączy się z religią i czy można ją praktykować, pomijając duchowy aspekt? 


Joga to nie religia, tylko jeden z sześciu klasycznych systemów filozofii indyjskiej. Jako system filozoficzny poszukuje przede wszystkim odpowiedzi na dobrze znane z internetowych memów pytanie: Jak żyć? Stawiamy sobie je wszyscy, niezależnie od wyznawanej religii, szerokości geograficznej, czy statusu społecznego. Z tego też powodu możemy powiedzieć, że joga jest poza wszelkimi religiami i praktykować może ją każdy. Natomiast nietrudno zauważyć, ze jest ona mocno zakorzeniona w kulturze indyjskiej, z której się wywodzi.


O praktykach, które jednoznacznie kojarzą się z wyższą duchowością, potrafisz mówić i pisać w sposób niezwykle lekki, łatwy, przystępny. Mamy wrażenie, że dzięki takim mediom jak Instagram sprowadzasz praktykę jogi ze strefy niedostępnego sacrum do miejsca, w którym każdy może poczuć się komfortowo z własnym ciałem i duszą. Jesteś nie tylko ninja-joginką, ale również social media ninja! Jak internet i Instagram pomagają Ci propagować praktykę jogi?


Uważam, że wiedza staje się bezużyteczna, jeśli nie potrafimy dzielić się nią mówiąc prostym i zrozumiałym językiem, ze szczyptą poczucia humoru – odnosi się to do każdej dziedziny wiedzy (w moim przypadku do jogi i psychologii).
Żyjemy w niesamowitych czasach – internet skrócił dystans i sprawił, że cały świat znajduje się właściwie na wyciągniecie ręki: mamy darmowy dostęp do wiedzy i najnowszych badań, możemy podróżować z gogle maps, a nawet zwiedzać największe muzea i podglądać kosmos! Dzięki platformom streamingowym to my decydujemy kiedy obejrzymy ulubiony serial i czy zobaczymy wszystkie odcinki na raz. Możemy praktykować jogę w domu, zrobić kurs e-learningowy, albo spędzić cały dzień na czytaniu plotek i oglądaniu memów.
Social media, takie jak instagram, facebook, youtube, twitter, soundcloud… sprawiły, że każdy z nas ma szansę stać się nadawcą: tworzyć teksty, zdjęcia, muzykę, dzielić się sobą ze światem.
Wiem, że internet ma mnóstwo ciemnych stron, a NADużywanie urządzeń mobilnych negatywnie działa na nasz mózg, ale ja jestem ogromną fanką współczesnej technologii i staram się wykorzystywać ją w celach edukacyjnych – upowszechnianie jogi i wiedzy psychologicznej sprawia mi ogromną radość. A instastories traktuję jak miejsce, w którym mogę dać ujście swojej kreatywności: dla mnie to trochę taki 24-godzinny videoart 
Lubię się dzielić i czuję się szczęściarą, że są ludzie, których interesuje to, co mam im do zaoferowania. Jednocześnie zawsze mam z tył głowy zdanie: „być popularnym na instagramie to jak być milionerem w monopoly”. Pokora i ugruntowanie są w tym wszystkim superważne. Tak jak wylogowanie się do życia, posiadanie relacji z ludźmi z krwi i kości i prowadzenie lekcji na żywo.


Stan Skupienia to studio jogi przy warszawskim Placu Zbawiciela, gdzie prowadzisz swoje autorskie zajęcia. Opowiedz nam coś więcej o tym miejscu i jodze, której uczysz.


Stan Skupienia jest ekstra! Tworząc go myślałam o miejscu w którym wszyscy czuliby się jak w domu – wyluzowani, swobodni, bezpieczni i zadowoleni. Małe grupy i rodzinna atmosfera. Mam poczucie, że razem z teamem nauczycielskim udało nam się to osiągnąć. Grupy są małe, zajęcia zindywidualizowane, a ludzie którzy przychodzą na jogę po prostu świetni. Nie będę wam gadać – po prostu przyjdźcie i sprawdźcie jak się u nas czujecie :)


Wydaje nam się, że masz doskonały kontakt ze swoim Wewnętrznym Dzieckiem, które pozwala ci odkrywać rzeczywistość z entuzjazmem i bez strachu przed porażką. Jak o nie dbać?


W procesie duchowego wzrastania uczymy się, że dojrzałość nie musi być zawsze poważna. Jeśli miałabym wymienić cechy, które kojarzą się z dziecięcym (nie dziecinnym!) podejściem, z całą pewnością znalazłyby się wśród nich ciekawość, świeżość, radość, próbowanie, dziwienie się, inwencja i instynkt…
Myślę, że w dbaniu o nasze wewnętrzne dziecko pomaga pielęgnowanie w sobie postawy życzliwego obserwatora, który mówi: „Bój się i rób” i wspiera naszą spontaniczność. Może to jest recepta...?

Na swoim blogu piszesz o „medytacji w dobie elektro” – no właśnie, jak odnaleźć spokój w czasach pędzącej bez tchu rzeczywistości? Czy każdy z nas, gdy odrobinę się postara, może znaleźć czas na codzienną medytację? Jak zacząć?


Mój nauczyciel Maciej Wielobób zawsze powtarzał, że jeśli nie masz czasu na medytację, to znaczy że właśnie wtedy najbardziej jej potrzebujesz.
Oczywiście potrzebujemy pewnej dozy siły woli, żeby usiąść do medytacji, która na początku nie wydaje się czymś atrakcyjnym (myślę, że nikt z nas nie miałby problemów z wymyśleniem na poczekaniu 5 czynności które są o wiele ciekawsze niż siedzenie w bezruchu i obserwowanie wdechów i wydechów…). Ale jej efekty odczuwamy już po pierwszych 5 minutach – mniej stresu, więcej spokoju, luzu i zrównoważenia. Regularnie praktykowana medytacja ma też mnóstwo ukrytych zalet, takich jak poprawa siły woli, poprawa pamięci, zmniejszenie poziomu lęku, zwiększenie stabilności emocjonalnej i zwiększenie odporności.
Jednym słowem: opłaca się! A medytacja jest łatwiejsza niż myślisz – to nie są słowa bez pokrycia! Na moim YouTube wrzuciłam bardzo prostą praktykę na co dzień.



Czy praktykowanie jogi wpływa na poziom akceptacji naszego ciała, umysłu, charakteru, wad i zalet? A także całokształtu rzeczywistości, która nie zawsze bywa kolorowa?


Ja głęboko wierzę, że tak i staram się dzielić tym ze swoimi uczniami. Na zajęciach uczymy się pracować z ciałem w atmosferze wolnej od osądów i rywalizacji. Uczymy się akceptować swoje ograniczenia, których nie da się zmienić i szukamy w sobie odwagi do tego, żeby przekraczać siebie w tych aspektach, na które mamy wpływ.
Myślę jednak, że bez problemu spotkasz osoby fizycznie i psychicznie pokiereszowane przez „nauczycieli”. Znalezienie dobrego i kompetentnego nauczyciela jogi to ciągle spore wyzwanie. Mój nauczyciel mówi że angielskie „mystic” i „mistake” brzmią niestety bardzo podobnie.

Pielęgnacja duszy to jedno, a pielęgnacja ciała to drugie. Uważasz, że obie kwestie nierozerwalnie się ze sobą łączą? Która z nich jest ważniejsza?


Skończyły się już czasy platońskiego i kartezjańskiego dualizmu: oddzielenia duszy/umysłu od ciała. It’s over!
Jesteśmy jedną, nierozerwalną całością. Mówię to jako jogin, a przede wszystkim jako psycholog. Dbajmy o SIEBIE, nie zaniedbując żadnego aspektu swojej egzystencji. Stan naszego ciała: układu nerwowego, narządów wewnętrznych, hormonów, flory jelitowej, tego co jemy, jak się ruszamy i czym oddychamy, bezpośrednio przekłada się na nasze emocje, myśli, wybory i samopoczucie. A myśli i emocje oddziałują na ciało.
Jeśli będziemy świadomi tej zależności i niepodzielności, oraz weźmiemy za siebie odpowiedzialność – zmieni się bardzo dużo. Tu zaczyna się joga.


Założymy się, że również ze zwinnością ninjy poruszasz się w temacie pielęgnacji ciała – zdradzisz nam swój ulubiony, prywatny trik pielęgnacyjny?


Myję całe ciało szorstką rękawicą, a po kąpieli/prysznicu zawsze wcieram w ciało balsam i przy okazji się masuję, myśląc dobre rzeczy o miejscach, których akurat dotykam. Robię tak zawsze, odkąd pamiętam. Ciało słyszy nasze myśli i żywo na nie reaguje – chciałabym, żeby wiedziało że lubię w nim być i doceniam to, że codziennie robi te wszystkie niesamowite rzeczy jak trawienie, pompowanie krwi i uczenie się nowych ruchów. I że dostarcza mi przyjemności. Jeśli w ciele nie ma przyjemności, to nie chce się w nim być, prawda?






Przydatne linki: basiatworek.pl / IG: @basiatworek_ninjayogi / Basia na Facebooku

sierpnia 03, 2018

Marszczę brwi i do przodu! Rozmowa z Mery Spolsky

Marszczę brwi i do przodu! Rozmowa z Mery Spolsky






Dystans do własnej osoby to ogromna siła. Życie nie zostało zaprojektowane tak, aby było idealne, a poznawanie rzeczywistości polega na doświadczaniu różnych przeżyć. Ważne, aby iść przez nie pewnym krokiem, własnymi ścieżkami i w ulubionym rytmie. Czyli dokładnie tak, jak bohaterka kolejnej odsłony cyklu #kobiecyelement.

Zapraszamy do lektury wywiadu z Mery Spolsky – niezwykle barwną postacią, która wymyka się wszelkim definicjom. Pisze teksty, śpiewa, projektuje ubrania. Słynie z niebanalnego poczucia humoru i dystansu do siebie, a jej znakiem rozpoznawczym jest mocny głos… oraz czarne jak smoła brwi. Przeczytajcie wywiad, w którym opowiada o wydaniu płyty, oswajaniu samotności i wyznaczaniu własnych kanonów piękna.


Pozwól, że zaczniemy od tego, co najbardziej nas ciekawi – Mery Spolsky, jak powstał Twój pseudonim artystyczny? To oczko puszczone do odbiorcy, stylowy ponglish i autoironia?

Mam na imię Marysia i w domu mówiono na mnie od zawsze Mery. „Spolsky” ma podkreślić, że  jestem z Polski, lubię pisać piosenki po polsku, ale ironicznie wychodzę jedną nogą za granicę i amerykanizuję swoje nazwisko. Wszystko w ramach żartu. Moje prawdziwe nazwisko brzmi inaczej, ale nie chcę go łączyć z moją działalnością artystyczną i nie przepadam za sytuacjami, kiedy ktoś je przytacza.


Twoja płyta „Miło Było Pana Poznać” to prawdziwy mix różnych gatunków muzycznych, widać w niej wiele naprawdę dobrych, kultowych inspiracji muzycznych. Republika, Nosowska, retro synth pop, garść surrealizmu i kilka kropli soku z żuka – co jeszcze Cię inspiruje?

Dziękuję! Inspiracją do płyty „Miło Było Pana Poznać” były brzmienia a la lata 80-te, czyli np. płyta „Psychotropical Berlin” zespołu La Femme lub wyżej wymieniona Republika. Dużo słuchałam też Stromae, który ma dość kiczowate brzmienia, co bardzo mnie kręci. W słuchawkach rozbrzmiewało też Die Antwoord oraz rap, w szczególności Eve i Nelly. Myślę, że te ostatnie pozycje wyzwoliły we mnie potrzebę bawienia się w rapowanie, choć raper ze mnie miałki very much.




Lubisz łączyć różne gatunku muzyczne, przeplatać konwencje, zaskakiwać niecodziennymi zestawieniami i dobitną puentą. Są jakieś gatunki muzyczne, w których się nie odnajdujesz i nigdy nie usłyszmy Cię w takim wydaniu?

Ciężko mi jest sobie wyobrazić, że wykonuję metal albo reggae. Nie przepadam również za zbyt aktorską i musicalową piosenką, choć wiem, że jestem kojarzona z tym nurtem. Na pewno ciągnie mnie do muzyki rockowej i myślę, że moja kurząca się na strychu kurtka skórzana jeszcze przeżyje swoje odrodzenie. YEAH!


Twoja twórczość wymyka się ogólnie przyjętym definicjom, jesteś zjawiskiem, które trudno jednoznacznie zaklasyfikować. Jak chcesz być postrzegana przez odbiorców? Mery Spolsky to tekściarka, performerka, artystka, piosenkarka czy…?

To chyba komplement, bardzo mi miło! Moją aspiracją jest bycie przede wszystkim tekściarką. Być może wzięło się to stąd, że moja Mama pisała niezliczoną ilość wierszy i w domu zawsze był nacisk na słowo. Dziadek napisał kilka książek, a drugi wydaje tomiki ze swoją poezją. Do piosenkarki jest mi chyba najdalej, bo ja na swoich koncertach nie wykonuje popisów wokalnych. Skupiam się raczej na przekazie, performensie i wizualnych uciechach w postaci grafik, gitary w pasky i stroju spolsky.




Co takiego ma w sobie połączenie bieli i czerni, że uczyniłaś je swoim znakiem rozpoznawczym?

Jak to co?! Połączenie bieli i czerni daje PASKI! A tak na serio to biały i czarny tworzą duży kontrast wizualny, ale też emocjonalny. Czarny wyraża wszystkie mroczne i smutne przemyślenia, a biały je łagodzi i rozjaśnia. Tak samo działają moje teksty: przekleństwa i ironia są okraszone czarnym humorem, a infantylne rymy działają niczym biały kolor. Poza tym ja od zawsze ubierałam się na czarno-biało. Co poradzić!


Branża muzyczna to specyficzne środowisko, które narzuca pewną presję. Wyznacza kanony zachowań i wyglądu, którym trudno się oprzeć. Jak w tym wszystkim pozostać sobą?

Trzeba włożyć buty na wysokich koturnach i przyodziać leggins w pasky. Wtedy wyznacza się swoje własne kanony zachowania i wyglądu. AUU!


Autoironia to ewidentnie Twoja mocna strona. Zawsze powtarzamy, że mocny charakter musi iść w parze z mocnymi brwiami. Ty o swoich śpiewasz w „Imperium moich czarnych brwi”,  w którym genialnie bawisz się słowem i udowadniasz ogromny dystans do własnej osoby. Akceptujesz siebie w 100%?

Są dni, kiedy chciałabym urwać sobie nogi i doczepić inne albo zamiast prostych posiadać kręcone włosy. Kłamstwem więc by było, gdybym przyznała, że akceptuję siebie w 100%. Jednak tekst, który napisałam do „Imperium Moich Czarnych Brwi” przypomina mi, że w każdej wadzie można znaleźć atut. Marszczę więc brwi i idę do przodu!




Twoja płyta naprawdę dużo mówi o Tobie, serwujesz odbiorcy wielowymiarową wycieczkę do świata synth popowych dźwięków i niejednoznacznych emocji. Również trudnych, takich jak poczucie samotności i braku. Czy masz swój własny przepis na oswajanie samotności? Czego najbardziej brakuje Ci w życiu?

„Brak, brak, brak, brak mi doskwiera, brak ogólny, brak mi dobrych ludzi tu”. Najbardziej brakuje mi mojej Mamy, która w projekcie Mery Spolsky tworzyła grafiki i była głównym inicjatorem stworzenia kolekcji SzaFy Mery Spolsky. Ta piosenka o braku to ukłon w stronę mojej Mamy Ewy. W innych utworach również puszczam jej oko.


Twierdzisz, że kobieta lubi zakochać się w chamie – jak myślisz, dlaczego? Przecież na dłuższą metę życie z chamem to koszmar!

Dlatego ostatecznie wybiera się porządnego dżentelmena, ale żeby się na niego zdecydować trzeba wpierw dostać srogą dawkę bezpardonowego i chamskiego pana, którego miło było poznać.




Jesteśmy zdania, że kobieta szczęśliwa i zadbana wewnętrznie promieniuje naturalnym pięknem. To, że Mery Spolsky dobrze czuje się w swojej skórze, widać z kilometra. A jak dba o swoje czarne brwi i nieopalone ciało?

Nieopalone ciało smaży we Francji, gdzie wyjątkowo miło się pisze piosenki, a brwiom pozwala żyć własnym życiem. Zgodzę się ze stwierdzeniem, że jeśli głowa się dobrze czuje, to i ciało staje się bardziej wygodne. Lubię mu dawać czasem wycisk w postaci biegania i siłowni. Jestem wyjątkowym ignorantem, jeśli chodzi o zabiegi kosmetyczne.


Na koniec zdradź nam swój ulubiony trik kosmetyczny.

Zakochałam się ostatnio w rozświetlaczu i rozświetlam nim wszystko, co się da. Samopoczucie też. Zrezygnowałam z mocnego makijażu i nawet czerwone usta ostatnio rzadko goszczą na moich koncertach.


Dziękujemy za rozmowę!



Przydatne linki:






lipca 13, 2018

Niczego nie muszę udowadniać Rozmowa z Karoliną Sitkowską

Niczego nie muszę udowadniać Rozmowa z Karoliną Sitkowską




Niczego nie muszę udowadniać

Rozmowa z Karoliną Sitkowską



Szczęście to stan równowagi, w którym wszystkie sfery naszego życia pozostają w harmonii. Dobra kondycja fizyczna nierozerwalnie łączy się z higieną psychiczną – dbając o jeden z wymienionych aspektów, nie możemy zapomnieć o drugim. W kolejnej odsłonie cyklu Kobiecy Element przybliżamy postać energetycznej kobiety, która o poszukiwaniu balansu życiowego może powiedzieć naprawdę wiele.

Zapraszamy do lektury wywiadu z Karoliną Sitkowską, trenerką fitness, instruktorką narciarstwa oraz zawodniczką bikini fitness, która opowiedziała nam o pracy z podopiecznymi oraz transformacji ducha i ciała. A także o perfekcjonizmie, który uczy się trzymać na wodzy.


Miłość do sportu to specyficzny rodzaj miłości – miałaś ją w genach, czy ktoś Cię jej nauczył?

Karolina Sitkowska: Wydaje mi się, że w młodym wieku miałam styczność z wieloma rodzajami aktywności fizycznej i tak już po prostu zostało. Uważam jednak, że każdy może nauczyć się kochać aktywny styl życia niezależnie od genów, płci, wieku czy warunków do uprawiania sportu.

A jak wyglądała twoja droga w tym temacie?

Sportem rodzinnym od strony taty było narciarstwo i był to też pierwszy sport, którego spróbowałam. W wieku 3 lat stanęłam na nartach... taty. Byłam na tyle mała, że nie utrzymałabym się na wyciągu orczykowym. Dopiero na górze miałam zakładane narty i szelki, żebym się zbytnio nie rozpędziła. Tata był moim nauczycielem i trenerem. Trzymał dyscyplinę, był wymagający, cierpliwy i krzyknął, kiedy trzeba było. Zawsze był wyrozumiały i tłumaczył dokładnie technikę. Dzięki niemu nauczyłam się “starego” stylu jazdy na nartach i... prędkości, a przede wszystkim miłości do sportu. W wieku nastoletnim zapisał mnie na kurs instruktora narciarstwa zjazdowego,  na który pojechał ze mną. Tam uczyłam się od najlepszych trenerów. Interesowały mnie jeszcze sporty takie jak m.in. koszykówka, siatkówka oraz tenis. W gimnazjum pokochałam taniec i próbowałam wielu jego odmian – od baletu, przez sambę brazylijską, hip-hop, jazz, house, popping, new age, sexy dance aż po afro. Swojego czasu szkoliłam się w Egurrola Dance Center, brałam udział w warsztatach tanecznych oraz obozach, a także wytańczyłam półfinał w show „Mam Talent” z grupą Tamtamitutu. Następnym etapem była zumba, czyli połączenie tańca i fitnessu, które totalnie mnie pochłonęło. Potem zaczął się mój romans z siłownią i sportami sylwetkowymi, który trwa do dzisiaj.





Pracujesz jako trener personalny, startujesz w zawodach bikini fitness, jesteś instruktorem fitnessu oraz wspomnianego narciarstwa zjazdowego. Dobrze czujesz się w roli nauczyciela?

Świetnie czuję się w roli nauczyciela i trenera, a nawet powiem więcej – nie zamierzam na tym poprzestać. Przekazywanie wiedzy to dla mnie czysta frajda i przyjemność, rzecz, z której czerpię dużo pozytywnej energii oraz motywacji. W tym roku postawiłam sobie za cel zostać szkoleniowcem i wyjść do jeszcze szerszej grupy ludzi. Szczególnie do młodych trenerów, aby pomóc im w standaryzacji ich pracy i przekazać filozofię treningu oraz pracy z podopiecznym, którą się kieruję. Ponadto jestem na etapie tworzenia autorskiego programu kształtującego kobiecą sylwetkę. Marzę o tym, aby przemawiać i przekazywać swoją wiedzę szerszej publiczności, organizować obozy i być częścią eventów treningowych. Być może stanę jeszcze na scenie w kategorii Fit Model.

Wiemy, że gotowanie to dla Ciebie nie tylko narzędzie do utrzymania dobrej formy, lecz również prywatna pasja, której z entuzjazmem oddajesz się w wolnej chwili. Preferujesz kuchnię w stylu slow i świadome wybory konsumenckie – co myślisz o nawykach żywieniowych osób, z którymi zaczynasz współpracę?

Żywienie slow nazywam pieszczotliwie „czystą michą” (śmiech). Mało przetworzona żywność najbardziej nam służy, jednak nie oszukujmy się – większość osób nie ma czasu, aby iść na zakupy i dzień w dzień przygotować wszystko samemu. Takie są realia. W mojej działalności nie chodzi o to, aby wywrócić życie do góry nogami i namawiać na zmianę pracy, bo ta nie pozwala na codzienne przygotowywanie 5 posiłków. W niektórych przypadkach może to być nawet niezdrowe, ponieważ układ trawienny zostaje kilkukrotnie obciążony, co może dla organizmu być czynnikiem stresogennym. Na 2-3 posiłkach również można zdrowo funkcjonować i czasem okazuje się, że taki system najlepiej zdaje egzamin w drodze do wymarzonej formy.





Co sądzę o nawykach osób, które do mnie przychodzą? To, że ich nie mają, albo potrzebują pomocy w uporządkowaniu wiedzy i “szumu informacyjnego”, który panuje w Internecie. Inaczej nie prosiliby mnie o pomoc. Moją rolą jest wtedy nauczyć i pomóc wyrobić zdrowy nawyk żywieniowy oraz treningowy tak, aby za jakiś czas czuli się pewni i świadomi swoich wyborów. Jestem po to, aby pomagać, a nie komplikować. Nie jestem zwolennikiem ryżu i kurczaka, pomimo tego, że paradoksalnie wywodzę się ze środowiska, gdzie taki model żywienia jest normą. Spędziłam dwa lata na restrykcyjnej diecie i moja kreatywność w kuchni nauczyła mnie kombinowania, co staram się pokazać, wymyślając przepisy i dania. Menu dla moich podopiecznych układam tak, aby jak najlepiej dopasować je do stylu ich życia oraz podnieść jego jakość. Widzę, że osoby, które zwracają się do mnie o pomoc, z biegiem czasu stają się coraz bardziej kreatywne i zaczynają szukać własnych rozwiązań kulinarnych, co bardzo mnie cieszy.

A na swoim blogu podpowiadasz i podsuwasz również gotowe rozwiązania.

Pęd życia i potrzeby moich podopiecznych skłoniły mnie do stworzenia osobnych cykli publikacji: „Fit Perełki” oraz „Śniadania białkowo-tłuszczowe na mieście”. W pierwszym z nich pokazuje w relacjach na Insta Story produkty, które pojawiły się na rynku, są nowością lub (jeszcze) mało popularne. Muszą spełniać określone wytyczne: być zdrowe i ułatwiać codzienne życie! Rola testera i medium pomiędzy tym, co dzieje się  w branży i na rynku “fit” a codziennością, bardzo mi odpowiada. W drugim cyklu wskazuję restauracje, które serwują śniadania dla osób dbających o siebie. Obalam mity związane z tym, że poza domem nie można zjeść nic dobrego. Wystarczy być świadomym i zwracać uwagę na to, co się je, bo zdrowie mamy tylko jedno. Jestem zwolennikiem śniadań białkowo-tłuszczowych z tego względu, że kortyzol w naszym organizmie rano jest na wysokim poziomie. Taki zestaw makroskładników pozwala go obniżyć i fajnie zacząć dzień. Poza tym odpowiedni tłuszcz (oraz jego ilość) bez towarzystwa węglowodanów nie dodaje nam kilogramów, a wręcz na odwrót!

Codziennie komponujesz dania na bazie naturalnych, nieprzetworzonych składników, dbasz o to, co trafia do Twojego lunch boxa i konsekwentnie trzymasz się wyznawanych zasad zdrowego żywienia. Ale nikt nie jest idealny – czy zdarzają Ci się kulinarne grzeszki? Jeżeli tak, to do jakiej „guilty pleasure” masz największą słabość?

Oczywiście, że tak! Ja przecież uwielbiam jedzenie (śmiech). Mój dziadek był piekarzem i cukiernikiem, a prawie cała rodzina to ukryte talenty kulinarne. Jedzenie ma cieszyć i sprawiać przyjemność. Kultura jedzenia, wspólne posiłki i jedzenie przy jednym stole to tradycja, którą będę podtrzymywać szczególnie w czasach nieustającego pędu. Zdrowe odżywianie i przekładanie tych tradycyjnych, ciężkich przepisów na te lżejsze to moja nowa tradycja (śmiech). Oczywiście wchodzą w to desery takie jak fasolowe brownie czy jaglane rafaello. Odżywiając się tak, jak lubię, nie mam potrzeby cheatowania codziennie, ale raz na jakiś czas pozwalam sobie na pewne grzeszki. Ważną kwestią jest również to, że trzymając czystą dietę, oczyszczają się kubki smakowe i wiele rzeczy może okazać się zbyt… słodkie! Moją bezwzględną słabością są lody (oczywiście te mało słodkie, najlepiej na bazie naturalnej śmietany czy oleju kokosowego). W następnej kolejności sernik, szarlotka oraz wszelkiego rodzaju restauracyjne słodkości np. fondue czekoladowe. A także dobra, włoska pizza na cienkim cieście. Jednak największą przyjemność sprawiają mi bardzo proste rzeczy, takie jak świeży, chrupiący, wiejski chleb z masłem i serem żółtym, pierogi ruskie mojej mamy czy placki ziemniaczane.





Nadchodzi lato, a kobiety są bombardowane z każdej strony poradami spod znaku „Zdobądź upragnione beach body w 3 tygodnie”. Czy to w ogóle możliwe? Czy masz wrażenie, że kolorowe magazyny proponują iluzoryczne, krótkoterminowe rozwiązania, zamiast promować zmianę stylu życia i nawyków żywieniowych?

To zależy od obranego celu oraz pułapu, z którego „startuje” dana osoba. Nie ma możliwości zrzucenia 10 kg w zdrowy sposób w 3 tygodnie. Osobiście preferuję zdroworozsądkowe podejście do tematu odchudzania, jednak uważam, że wdrożenie zdrowego planu żywieniowego, odpowiedniego, dostosowanego do naszych możliwości planu treningowego, odpowiednie nawodnienie, suplementacja, a przede wszystkim sen i regeneracja mogą przynieść niesamowite efekty nawet w 3 tygodnie!  Optymalny efekt w ciągu tego czasu to 3-6 zrzuconych kilogramów. 3 tygodnie wystarczą, aby polepszyć samopoczucie, zwiększyć energię, ujędrnić ciało, zmniejszyć cellulitu. Taki okres czasu to na pewno dobry start, aby się pozytywnie nakręcić i pracować nad wyrobieniem nowych, zdrowych nawyków, na co przeważnie potrzeba minimum 3 miesiące.

Co jest ważniejsze – dieta czy trening?

Przyjmuje się, że dieta to 80%, a trening to 20% sukcesu. Jednak wbrew powszechnym opiniom, jeżeli jeden współczynnik idzie nam gorzej, to nie znaczy, że efektów nie będzie – osiągniemy je tylko z wolniejszym tempem. Problem zaczyna się w momencie, gdy ciało stawia opór i nic się nie zmienia. Zauważyłam, że moi podopieczni mają najlepsze efekty, gdy wszystkie sfery ich życia pozostają w harmonii. Pomagam im dostrzec, w której sferze mają braki. Co z tego, że treningi wykonują zgodnie z zaleceniami, wdrażają nowe nawyki, a chodzą niewyspani, czy dręczy ich jakiś problem. Żyjemy w takich czasach, w których stres i nadmiar bodźców czasami wyłączają nam percepcję i trudno nam się zdystansować do samych siebie. Zdarza się, że przełomowe okazują się po prostu rozmowa i empatia. Nie działam jako psycholog, bo nim nie jestem, choć chciałam kiedyś.

Zauważyliśmy, że część osób wykazuje tendencję do popadania w skrajności – na fali mody na fitness drastycznie porzuca dotychczasowe przyzwyczajenia i popada w obsesję na punkcie ćwiczeń, zdrowej diety oraz kształtowania sylwetki. Jak odnaleźć równowagę i zachować zdrowy balans życiowy?

Temat rzeka. Sama jakiś czas temu popadłam w „zdrowy” tryb życia aż do przesady. Każdy cm mojego ciała decydował o moim dobrym lub złym dniu. Myślę, że dosięgnął mnie problem ortoreksji – w skrócie wszystko kręciło się wokół jedzenia. Rezygnowałam z wielu spotkań z rodziną i przyjaciółmi, a w święta jadłam z pudełka, aby trzymać się dietetycznych założeń. Jednak tego wymagał również sport, jakim się zajęłam. Chciałam zrobić to tak, jak należy i abym nie miała sobie nic do zarzucenia w dążeniu do obranego celu. To jest uzależniające, ponieważ lubiłam swoją konsekwencję i byłam z tego dumna. Dzięki temu wiem, że niesamowicie umocniłam swój charakter i widocznie trzeba mi było tego, aby zrozumieć, że niczego nie muszę udowadniać. Problem pojawia się wtedy, kiedy dieta przykrywa brak poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości. Dieta pomaga rekompensować te braki, a wykonany trening daję poczucie kontroli nad życiem, w którym nie zawsze się układa. Uważam, że zdrowy styl życia nie jest problemem, lecz podejście do tego. Jednak wiem, że łatwo w to wpaść i należy słuchać osób nam bliskich, które wyłapią niezdrowe zachowania, krzywdzące dla innych i nas samych. Jeżeli trening rządzi naszym życiem i wykonujemy go pomimo złego samopoczucia, stanu zdrowia, niechęci – to coś jest „nie halo". Prawdopodobnie mamy do czynienia z Triadą Atletek, czyli chorobą kobiet, które nie potrafią odpuścić. Bardzo często dotyka ona osoby ze skłonnościami do perfekcjonizmu, zdeterminowane na osiąganie celów, ambitne, konsekwentne i skłonne do popadania w skrajności. Wykazuję wszystkie te cechy i jestem tego świadoma,  co zostało potwierdzone testem, w którym brałam udział na ostatnim szkoleniu – Structurogram. W związku z tym, w mojej opinii, dla niektórych osób będzie to problem „wrodzony” i prawdopodobnie do końca życia, ponieważ wynika z pewnych cech charakteru. 





Cieszę się, że teraz mam tego świadomość i mogę pracować nad poszukiwaniem balansu. Jak go złapać? Ciągle go szukam, więc nie wiem czy znam dokładną receptę, ale jestem przekonana, iż dobrym punktem wyjścia jest spisanie kilku sfer na kartce papieru: zdrowie, praca, pasja, rodzina, miłość, zabawa/rozrywka, aktywność, regeneracja. Wypunktowanie ich w skali od 1-10 i zastanowienie się nad tym, która z rubryk jest zapełniona do maksimum, a która bliższa zeru. Następnie należy zadać sobie pytania: czy tak chcemy, czy pracujemy nad tym, aby w każdej z nich było po równo. Na końcu zapytajmy siebie, czy wtedy będzie OK, ponieważ nie da się w każdej sferze być PERFEKCYJNYM.

Wielokrotnie powtarzasz, że wyznajesz holistyczne podejście do zdrowia i życia. Podkreślasz, że aktywność ruchowa odbywa się na dwóch płaszczyznach – fizycznej i psychologicznej. Systematyczne ćwiczenia wymagają motywacji, jednak w zamian budują nasze ego oraz poczucie własnej wartości. Opowiedz o tym coś więcej.

Systematyka wyrabia nawyk. Nawyk wyrabia samodyscyplinę. Samodyscyplina buduje pewność siebie. Pewność siebie (w pozytywnym znaczeniu) potrafi przewrócić, ale też odmienić życie. Pracując z ludźmi i będąc ich towarzyszem w trakcie całej przemiany, obserwuję, jakie niesamowite zmiany w nich zachodzą. Jestem wdzięczna, że mogę być tego świadkiem i uczestnikiem. Co do ego – wydaje mi się, że albo się je ma, albo nie. Jednak jak słusznie zauważyłaś, jestem zwolennikiem holistycznego podejścia do życia, więc trzeba uważać, aby pewności siebie nie uzależnić od wykonania treningu czy realizacji w sposób perfekcyjny planu dnia, o czym wspominałam wcześniej.

Jak wygląda rutyna pielęgnacyjna w przypadku tak aktywnej osoby jak Ty? Znajdujesz czas na długie kąpiele w wannie, czy preferujesz szybki, zimny prysznic w przerwie między kawą, spotkaniem i treningiem?

Uwielbiam szybkie kąpiele, szczególnie pomiędzy dobrym treningiem a moją pracą. Są bardzo pomocne, odświeżają i dają mi chwilę odprężenia po treningu – oprócz jedzenia (śmiech). Jednak pod koniec tygodnia urządzam sobie domowe spa w wannie z pachnąca pianą, ulubionymi świecami i aromaterapią, którą zalecam również moim podopiecznym po zakończonym treningu. W piątkowy wieczór idę do sauny lub na basen i relaksuję się na leżaku, patrząc w sufit i obserwując ludzi. Kwestia regeneracji jest nieodłącznym elementem dobrej sylwetki i samopoczucia. Osoby dbające o siebie mają swoją rutynę w tej kwestii łącznie z pielęgnacją ciała.




Czy masz kosmetyki, bez których nie jesteś w stanie funkcjonować?

Do pielęgnacji twarzy używam krem-napar ziołowy i wszelkiego rodzaju naturalne wody różane, a także olej arganowy od czasu do czasu. Natomiast z kolorowych kosmetyków nie wyobrażam sobie lata bez kremu BB, a zimą lekkiego podkładu zawsze z filtrami UV. Staram się dbać o skórę twarzy również nie opalając jej, więc te kosmetyki to dla mnie must have. Ponadto tusz i błyszczyk w kolorze nude. Piękno należy wydobywać, nie zakrywać.

Dziękujemy za rozmowę!




Przydatne linki: