października 15, 2018

Odczarować macierzyństwo, czyli nieperfekcyjna Super Mama Wywiad z Marią Tymańską

     Kobiety to istoty stworzone do zadań specjalnych – szczególnie dobrze wiedzą o tym mamy, które każdego dnia odkrywają w sobie kolejne super moce. Łączenie macierzyństwa, domowych obowiązków i osobistych pasji to prawdziwa sztuka logistyki, którą niejedna z nich opanowała do perfekcji. Chociaż to nie znaczy, że każda z nich powinna być perfekcyjną mamą. Ponieważ ideały istnieją, ale tylko w naszej wyobraźni.

     Maria to kobieta-rakieta do zadań specjalnych, która brawurowo łączy pracę jako DJ z byciem social media ninją, pisaniem i wydawaniem książki, prowadzeniem szkoły języka angielskiego dla dzieci oraz – a raczej przede wszystkim – opieką nad dwójką wesołych maluchów. Chcecie poznać przepis na sprawny multitasking według Marii?








    Jesteś mamą Teo i Luny, właścicielką szkoły angielskiego dla dzieci, wydałaś książkę, prowadzisz bloga i profile w mediach społecznościowych o tematyce parentingowej, wspólnie z mężem Tymonem Tymańskim wytwórnię płytową, a także pracujesz jako DJka… Wow, nie wiemy od czego zacząć! Czy istnieje jakiś złoty przepis (lub zaklęcie), aby połączyć te wszystkie obowiązki i nie zwariować?

      Złoty przepis to robić to, co się kocha ;) Każda z moich prac jest jak dziecko – choć może czasem się wściekam i mam dość, to nie mogłabym z żadnej zrezygnować. Każda daje mi satysfakcję na innym obszarze i w inny sposób, każda sprawia, że jestem tym, kim jestem. DJ-ingiem zaczęłam się zajmować, gdy miałam 16 lat i od zawsze traktuję to jako swoją pasję, która przypadkiem zaczęła przynosić też dochody. Nie jestem profesjonalną DJ-ką, która godziny spędza na szlifowaniu umiejętności turntablistycznych, ale gdy jestem w klubie oddaję temu całe serce (i ciało, bo gdy gram tańczę jak szalona :D), co powoduje, że ludzie po prostu to kupują – chcą bawić się razem ze mną.



   Potem wracam do domu, odsypiam kilka godzin i wstaję rano, żeby być mamą. Taką zwykłą, prawdziwą mamą, która czasem organizuje dzień pełen atrakcji, a czasem zalega na kanapie włączając pełnometrażówkę Disneya. To dlatego zaczęłam o swoim macierzyństwie pisać – żeby je trochę odczarować. Pokazać, że nasze brudne kuchnie i brudne dzieci są obecne w większości normalnych domów, że matka ma prawo iść na imprezę i tańczyć do 6 rano bez poczucia winy za niechęć do smażenia rano naleśników z bio gryki. Na to wszystko nałożyła się jeszcze ta najważniejsza obecnie praca – moje wykochane dziecko, czyli szkoła języka angielskiego Helen Doron. Gdy Teo i Luna byli już na świecie przyszła pora zmierzyć się z realiami, tzn. tym, że przyjdzie czas, gdy będę musiała do jakiejś pracy wrócić. Wiedziałam, że skończyłam na dobre z reklamą i social mediami, z którymi związana byłam w swoich singielskich, bezdzietnych czasach. Ścieżka edukacyjna okazała się być strzałem w dziesiątkę, zresztą kilka lat wcześniej skończyłam na Uniwersytecie Warszawskim studia nauczycielskie na filologii angielskiej i chyba gdzieś w głębi duszy od zawsze czułam, że moim przeznaczeniem jest właśnie nauczanie. I tak sobie od tego czasu łączę każdą z prac, poświęcając więcej energii to na jedną, to na drugą. Jakimś cudem to wszystko gra, choć nieraz znajomi pytają, czy przypadkiem nie mam czasowstrzymywacza takiego, jak Hermiona Granger w trzeciej części „Harry'ego Pottera” ;)



   W swojej książce „#MAMA. NIEPERFEKCYJNY NIEPORADNIK” radzisz jak w myśl rodzicielstwa bliskości pokonywać codzienne trudności, z którymi muszą zmagać się mamy. Czy czasami sama do niej zaglądasz?  

     Szczerze mówiąc w 1,5 roku po ukończeniu prac nad swoją książką, muszę się przyznać do tego, że nie wszystkie zawarte w niej porady i metody wychowawcze się sprawdzają. Nadal jestem fanką rodzicielstwa bliskości i porozumienia bez przemocy, coraz częściej jednak widzę, że wielu dzieciom potrzebne są jasne i niezmienne zasady, dzięki którym czują się bezpiecznie. Życie po raz kolejny pokazało mi, że żadne ekstremum nie jest słuszne, a prawda, nie powinno być w tym żadnego zaskoczenia, znajduję się gdzieś pośrodku. Gdybym, mając obecną wiedzę, teraz miała przejść ścieżkę rodzicielską jeszcze raz, zdecydowanie więcej wymagałabym od dzieci i zdecydowanie bardziej konsekwentna wobec nich bym była. Jednak, jak to zwykle w życiu bywa, przychodzi mi teraz zmierzyć się z efektami własnych wyborów ;) Gdy mój pięciolatek żywo dyskutuje ze mną przez 45 minut na temat tego, dlaczego on nie ma potrzeby sprzątania swoich brudnych skarpet i klocków lego rozsypanych po salonie, wszelkie mądre tezy z książek i artykułów pro-nvc odbijają mi się czkawką ;)


   To ważne, aby mama miała swoją własna przestrzeń, na której się realizuje – w Twoim przypadku to praca jako DJ. Co realizacja na gruncie innym niż macierzyństwo wnosi do Twojego życia?

     Dla mnie oczywiście jest to ważne, ale znam też sporo matek, dla których podstawową i największą realizacją jest właśnie wychowywanie dzieci, czy prowadzenie domu. I to też jest OK! Po raz kolejny wracamy do tematu równowagi i złotego środka. Nie możemy zakładać, że nasze podejście jest jedynym dopuszczalnym i słusznym. Ja istotnie znajduję niezbędny oddech w spędzaniu czasu na realizacji siebie i swoich pasji – może to być DJ-ing, może być wyjazd z przyjaciółmi na festiwal techno, może być spacer po lesie z psem. Wiem jednak, że nie ma nic niewłaściwego w byciu matką, która przez cały tydzień najbardziej czeka na to, żeby w weekend zabrać swoje dzieci do kina ;)




    Ja, jedynaczka, od dziecka byłam osobą, która ogrom czasu spędzała w samotności. Po krótkim okresie koło 20 urodzin, kiedy musiałam sobie wszystko w głowie przewartościować i na nowo nauczyć się lubić ten czas ze sobą, doszłam do etapu, w którym nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, jeśli raz na jakiś czas nie odetnę się od otoczenia. Nie tylko praca czy pasja są moim wentylem bezpieczeństwa, ale także rytuał kąpieli, czytanie książek, oglądanie seriali czy rozmowa z przyjaciółką przez telefon o północy.




   Choć w Polsce coraz więcej kobiet staje za DJską konsoletą, to wciąż dla wielu jest to zaskakujący widok. Ze sceną klubową i muzyką jesteś związana od wielu lat – m.in. innymi współtworząc pierwszy kobiecy sound system – Jah Dollz – grający szeroko pojętą muzykę jamajską. Opowiedz nam o swoich początkach.

      O początkach uwielbiam opowiadać, bo z perspektywy czasu widzę jakie były rozkosznie nieporadne. Miałam 15 lat kiedy razem z mamą poszłam na imprezę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, organizowaną w warszawskim klubie Punkt. Pamiętam, że tam zobaczyłam DJ-a z dreadami do pasa, który grał reggae. Stałam jak wryta chyba z godzinę, nie mogąc oderwać od niego oczu. Poza faktem, że jako piętnastoletni podlotek zakochałam się bez pamięci, postanowiłam przede wszystkim, że choćby nie wiem co, ja też będę tak grać. Potem stopniowo rozpoczęłam realizację tej pasji – zaczęło się od zakupu na allegro miksera Gemini Technomaster za 50 zł, co wtedy było dla mnie absolutnie niewyobrażalną kwotą. Do miksera podpinałam dwa discmany, za wzmacniacz służyła wieża domowa moich rodziców. Wszystkie oszczędności przepuszczałam na skrupulatnie wybierane płyty w stylu „The Best of Reggae” z Empiku. Nie jestem w stanie nawet zliczyć, ile godzin musiałam spędzić w tych śmiesznych budkach, w których można było odsłuchiwać utwory ze wszystkich albumów dostępnych w sklepie, w końcu każdy krążek był tak drogi, że musiałam mieć pewność, że każdy numer na nim jest świetny. I tak to się zaczęło – na początku zajmowałam się właśnie puszczaniem muzyki... ale po jakimś czasie, z nieznanych mi do końca przyczyn (bo śpiewać nie umiem kompletnie) dołączyłam do mojej przyjaciółki z liceum Ani, i razem postanowiłyśmy stworzyć w pełni damski sound system. Za konsoletą stanęły nasze dwie znajome z warszawskiego światka reggae, my zaś złapałyśmy za mikrofony. Pamiętam naszą ekscytację, kiedy dostałyśmy pierwsze zaproszenia na największe festiwale muzyki jamajskiej w Polsce i do kultowych klubów. Dla 17-18 latki to było ogromne przeżycie! 



    Wracając do macierzyństwa - czy nie uważasz, że na mamy nałożona jest pewnego rodzaju presja, że poza domem i dziećmi powinny realizować się w etatowej pracy, robić karierę i to najlepiej z uśmiechem na ustach?

    W ogóle nie. Skąd taki pomysł? Mam wręcz wrażenie, że obecnie panuje gigantyczna presja na robienie czegoś super, czegoś niestandardowego, najlepiej wyłącznie na własny rachunek, tak jakby praca w korporacji była swego rodzaju upadkiem i upokorzeniem. Obecnie młodzi ludzie przesiadują w knajpkach i na MacBookach realizują „projekty” – koniecznie ambitne, koniecznie z modnymi influencerami, takie którymi można się pochwalić na Facebooku i Instagramie. Jeśli siedzisz w biurze 8 etatowych godzin – jesteś nudnym, szarym zjadaczem chleba. Tymczasem ja uważam, że wszystko co robisz jest super, o ile robisz to dobrze i wkładasz w to serce. Jeśli ktoś kocha pracę w korpo, to niech pracuje w korpo. Jeśli ktoś kocha być freelancerem, niech będzie freelancerem. Jeśli ktoś zawodowo skleja modele samolotów, niech skleja modele samolotów :)

      Kim według Ciebie jest SUPER MAMA?

     Każda mama jest super mamą dla swojego dziecka. Nawet jeśli popełniła masę błędów, nawet jeśli zdarza jej się krzyczeć, nawet jeśli podaje czekoladę i włącza telewizję. Nawet jeśli pracuje w korporacji, albo nie pracuje wcale i w wolnych chwilach klei pierogi. Ważne, że to ona głaszcze do snu, całuje każde „ała” i nakleja na nie plaster z rysunkami. To ona tuli, opowiada bajki i zabiera do McDonalda. Proste ;)


      Jaki jest Twój ulubiony sposób, aby odetchnąć od trudów bycia rodzicem?

    Już o tym wspominałam – impreza, wyjazd z przyjaciółmi, retrit buddyjski, spacer z psem, kąpiel, ulubiony serial, tabliczka czekolady wsunięta pod osłoną nocy w ukryciu przed dziećmi. Sposobów mam milion i korzystam z nich naprzemiennie, w zależności od okoliczności ;)




      Prowadzisz szkołę języka angielskiego dla dzieci, uczysz w niej również swoje maluchy. W wielu wywiadach podkreślasz, jakie to ważne. Dlaczego?

     Język angielski to przyszłość. Choć nasz prezydent twierdzi, że Unia Europejska to wyimaginowana wspólnota, ja widzę, że dzięki niej podróże na studiach czy za pracą, stały się absolutnym standardem. Młodzi ludzie mogą teraz swobodnie brać udział w programach typu Erasmus, albo w wakacje dorabiać w beach barach na hiszpańskich plażach. Angielski ułatwia im start w tym multikulturowym, pięknym świecie, gdzie mogą swobodnie poznawać przyjaciół wszystkich nacji, bo to dzięki angielskiemu dogadają się praktycznie w każdym miejscu na świecie. Bez niego zaś są niczym inwalidzi. I oczywiście, języka można nauczyć się zawsze, nawet mając 90 lat. Nie jest jednak tajemnicą, że dzieciom nauka ta wchodzi zdecydowanie prościej, co więcej, zaczynając w młodym wieku, mają szanse nabyć piękny akcent. Często słyszę zarzuty, że uczenie dwulatka to okrucieństwo, że w ten sposób zabieram mu dzieciństwo. No to ja zapraszam na lekcję próbną do mojej szkoły – niech każdy niedowiarek zobaczy te maluchy, gdy kleją z masy solnej, puszczają bańki, tańczą i huśtają się na hamaku uśmiechnięte od ucha do ucha. Doprawdy, istna to męczarnia ;)

    Wiemy, że zrezygnowałaś z makijażu na co dzień i bardzo dobrze – również wierzymy, ze to nowy trend, który stoi w opozycji do doskonale wykonturowanych, ale nienaturalnych twarzy. Skóra, która nie jest obciążana codzienną porcją kolorowych kosmetyków, odwdzięcza się zdrowym wyglądem. Jakie skutki redukcji makijażu zauważyłaś na swojej twarzy?
     
Aby była jasność – zrezygnowałam z makijażu na co dzień, ale na imprezy czy inne, większe wyjścia nadal go robię. I tu, faktycznie, za każdym razem po takiej tapecie, widzę ogromną różnicę w wyglądzie skóry. Trudno się zresztą dziwić, wystarczy sobie wyobrazić, co musi się dziać pod podkładem i pudrem, gdy twarz się spoci. Rano całe czoło mam w wypryskach i dopiero kilka myć dobrym peelingiem i kremy nawilżające, sprawiają, że cera wraca do pierwotnego stanu. Poza tym, kocham to uczucie wolności, które daje mi brak przymusu codziennego poświęcania czasu na malowanie. Tym bardziej, że nigdy nie byłam specjalnie utalentowana plastycznie i dobry makijaż zajmuje mi koszmarnie dużo czasu :D

   Mniej makijażu, więcej pielęgnacji – co robisz, aby Twoja skóra zachowała blask przy wszystkich nieprzespanych nocach i obowiązkach super mamy?
     
Podstawą jest codzienne mycie buzi i dobry krem na noc. Nie ma nic gorszego niż zaparzenie cery na poduszce pod tłustym i ciężkim podkładem. Ponadto staram się używać dobrych, eko-kosmetyków, które nie straszą całą tablicą Mendelejewa w składzie.



    Udało się nam dowiedzieć, że w wolnych chwilach uwielbiasz rytuały kąpielowe w domowej łazience – opowiedz, co robisz wtedy dla swojej duszy i ciała.

T  Tak, moja kąpiel to moja świętość. Nawet Tymon wie, że wtedy nie należy mi w żaden sposób przeszkadzać :D Rytuał zaczynam od dodania do wody cudownego, granatowego olejku do kąpieli z patchouli i drzewem sandałowym. Obowiązkowo mojemu wymoczeniu towarzyszyć musi serial, odpalony na postawionym w oddali laptopie, bez tego relaks jest jakiś niepełny :D Potem oczywiście szorowanie całego ciała i włosów, maski i inne cuda. Na koniec suszenie i układanie włosów i viola, jestem gotowa żeby wskoczyć pod pierzynę ;)

Przydatne linki: Maria Bros - blog / IG: @@mariabros / Maria na Facebooku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz