Kobiety
to istoty stworzone do zadań specjalnych – szczególnie dobrze
wiedzą o tym mamy, które każdego dnia odkrywają w sobie kolejne super moce. Łączenie
macierzyństwa, domowych obowiązków i osobistych pasji to prawdziwa sztuka
logistyki, którą niejedna z nich opanowała do perfekcji. Chociaż to nie znaczy,
że każda z nich powinna być perfekcyjną mamą. Ponieważ ideały istnieją, ale
tylko w naszej wyobraźni.
Maria to
kobieta-rakieta do zadań specjalnych, która brawurowo łączy pracę jako DJ z
byciem social media ninją, pisaniem i wydawaniem książki, prowadzeniem szkoły
języka angielskiego dla dzieci oraz – a raczej przede wszystkim – opieką nad
dwójką wesołych maluchów. Chcecie poznać przepis na sprawny multitasking według
Marii?
Jesteś mamą Teo i Luny, właścicielką szkoły angielskiego dla
dzieci, wydałaś książkę, prowadzisz bloga i profile w mediach społecznościowych
o tematyce parentingowej, wspólnie z mężem Tymonem Tymańskim wytwórnię płytową,
a także pracujesz jako DJka… Wow, nie wiemy od czego zacząć! Czy istnieje jakiś
złoty przepis (lub zaklęcie), aby połączyć te wszystkie obowiązki i nie
zwariować?
Złoty przepis to robić
to, co się kocha ;) Każda z moich prac jest jak dziecko – choć może czasem się
wściekam i mam dość, to nie mogłabym z żadnej zrezygnować. Każda daje mi
satysfakcję na innym obszarze i w inny sposób, każda sprawia, że jestem tym,
kim jestem. DJ-ingiem zaczęłam się zajmować, gdy miałam 16 lat i od zawsze
traktuję to jako swoją pasję, która przypadkiem zaczęła przynosić też dochody.
Nie jestem profesjonalną DJ-ką, która godziny spędza na szlifowaniu
umiejętności turntablistycznych, ale gdy jestem w klubie oddaję temu całe serce
(i ciało, bo gdy gram tańczę jak szalona :D), co powoduje, że ludzie po prostu
to kupują – chcą bawić się razem ze mną.
Potem wracam do domu, odsypiam kilka godzin i wstaję rano, żeby być mamą. Taką zwykłą, prawdziwą mamą, która czasem organizuje dzień pełen atrakcji, a czasem zalega na kanapie włączając pełnometrażówkę Disneya. To dlatego zaczęłam o swoim macierzyństwie pisać – żeby je trochę odczarować. Pokazać, że nasze brudne kuchnie i brudne dzieci są obecne w większości normalnych domów, że matka ma prawo iść na imprezę i tańczyć do 6 rano bez poczucia winy za niechęć do smażenia rano naleśników z bio gryki. Na to wszystko nałożyła się jeszcze ta najważniejsza obecnie praca – moje wykochane dziecko, czyli szkoła języka angielskiego Helen Doron. Gdy Teo i Luna byli już na świecie przyszła pora zmierzyć się z realiami, tzn. tym, że przyjdzie czas, gdy będę musiała do jakiejś pracy wrócić. Wiedziałam, że skończyłam na dobre z reklamą i social mediami, z którymi związana byłam w swoich singielskich, bezdzietnych czasach. Ścieżka edukacyjna okazała się być strzałem w dziesiątkę, zresztą kilka lat wcześniej skończyłam na Uniwersytecie Warszawskim studia nauczycielskie na filologii angielskiej i chyba gdzieś w głębi duszy od zawsze czułam, że moim przeznaczeniem jest właśnie nauczanie. I tak sobie od tego czasu łączę każdą z prac, poświęcając więcej energii to na jedną, to na drugą. Jakimś cudem to wszystko gra, choć nieraz znajomi pytają, czy przypadkiem nie mam czasowstrzymywacza takiego, jak Hermiona Granger w trzeciej części „Harry'ego Pottera” ;)
Potem wracam do domu, odsypiam kilka godzin i wstaję rano, żeby być mamą. Taką zwykłą, prawdziwą mamą, która czasem organizuje dzień pełen atrakcji, a czasem zalega na kanapie włączając pełnometrażówkę Disneya. To dlatego zaczęłam o swoim macierzyństwie pisać – żeby je trochę odczarować. Pokazać, że nasze brudne kuchnie i brudne dzieci są obecne w większości normalnych domów, że matka ma prawo iść na imprezę i tańczyć do 6 rano bez poczucia winy za niechęć do smażenia rano naleśników z bio gryki. Na to wszystko nałożyła się jeszcze ta najważniejsza obecnie praca – moje wykochane dziecko, czyli szkoła języka angielskiego Helen Doron. Gdy Teo i Luna byli już na świecie przyszła pora zmierzyć się z realiami, tzn. tym, że przyjdzie czas, gdy będę musiała do jakiejś pracy wrócić. Wiedziałam, że skończyłam na dobre z reklamą i social mediami, z którymi związana byłam w swoich singielskich, bezdzietnych czasach. Ścieżka edukacyjna okazała się być strzałem w dziesiątkę, zresztą kilka lat wcześniej skończyłam na Uniwersytecie Warszawskim studia nauczycielskie na filologii angielskiej i chyba gdzieś w głębi duszy od zawsze czułam, że moim przeznaczeniem jest właśnie nauczanie. I tak sobie od tego czasu łączę każdą z prac, poświęcając więcej energii to na jedną, to na drugą. Jakimś cudem to wszystko gra, choć nieraz znajomi pytają, czy przypadkiem nie mam czasowstrzymywacza takiego, jak Hermiona Granger w trzeciej części „Harry'ego Pottera” ;)
W swojej książce „#MAMA. NIEPERFEKCYJNY NIEPORADNIK” radzisz
jak w myśl rodzicielstwa bliskości pokonywać codzienne trudności, z którymi
muszą zmagać się mamy. Czy czasami sama do niej zaglądasz?
Szczerze mówiąc w 1,5
roku po ukończeniu prac nad swoją książką, muszę się przyznać do tego, że nie
wszystkie zawarte w niej porady i metody wychowawcze się sprawdzają. Nadal
jestem fanką rodzicielstwa bliskości i porozumienia bez przemocy, coraz
częściej jednak widzę, że wielu dzieciom potrzebne są jasne i niezmienne
zasady, dzięki którym czują się bezpiecznie. Życie po raz kolejny pokazało mi,
że żadne ekstremum nie jest słuszne, a prawda, nie powinno być w tym żadnego
zaskoczenia, znajduję się gdzieś pośrodku. Gdybym, mając obecną wiedzę, teraz
miała przejść ścieżkę rodzicielską jeszcze raz, zdecydowanie więcej wymagałabym
od dzieci i zdecydowanie bardziej konsekwentna wobec nich bym była. Jednak, jak
to zwykle w życiu bywa, przychodzi mi teraz zmierzyć się z efektami własnych
wyborów ;) Gdy mój pięciolatek żywo dyskutuje ze mną przez 45 minut na temat
tego, dlaczego on nie ma potrzeby sprzątania swoich brudnych skarpet i
klocków lego rozsypanych po salonie, wszelkie mądre tezy z książek i artykułów
pro-nvc odbijają mi się czkawką ;)
To ważne, aby mama miała swoją własna przestrzeń, na której
się realizuje – w Twoim przypadku to praca jako DJ. Co realizacja na gruncie
innym niż macierzyństwo wnosi do Twojego życia?
Dla mnie oczywiście jest
to ważne, ale znam też sporo matek, dla których podstawową i największą
realizacją jest właśnie wychowywanie dzieci, czy prowadzenie domu. I to też
jest OK! Po raz kolejny wracamy do tematu równowagi i złotego środka. Nie
możemy zakładać, że nasze podejście jest jedynym dopuszczalnym i słusznym. Ja
istotnie znajduję niezbędny oddech w spędzaniu czasu na realizacji siebie i
swoich pasji – może to być DJ-ing, może być wyjazd z przyjaciółmi na festiwal
techno, może być spacer po lesie z psem. Wiem jednak, że nie ma nic
niewłaściwego w byciu matką, która przez cały tydzień najbardziej czeka na to,
żeby w weekend zabrać swoje dzieci do kina ;)
Ja, jedynaczka, od
dziecka byłam osobą, która ogrom czasu spędzała w samotności. Po krótkim
okresie koło 20 urodzin, kiedy musiałam sobie wszystko w głowie przewartościować
i na nowo nauczyć się lubić ten czas ze sobą, doszłam do etapu, w którym nie
jestem w stanie normalnie funkcjonować, jeśli raz na jakiś czas nie odetnę się
od otoczenia. Nie tylko praca czy pasja są moim wentylem bezpieczeństwa, ale także rytuał kąpieli, czytanie książek, oglądanie seriali czy rozmowa z
przyjaciółką przez telefon o północy.
Choć w Polsce coraz więcej kobiet staje za DJską konsoletą,
to wciąż dla wielu jest to zaskakujący widok. Ze sceną klubową i muzyką jesteś
związana od wielu lat – m.in. innymi współtworząc pierwszy kobiecy sound system
– Jah Dollz – grający szeroko pojętą muzykę jamajską. Opowiedz nam o swoich
początkach.
O początkach uwielbiam
opowiadać, bo z perspektywy czasu widzę jakie były rozkosznie nieporadne. Miałam
15 lat kiedy razem z mamą poszłam na imprezę Wielkiej Orkiestry Świątecznej
Pomocy, organizowaną w warszawskim klubie Punkt. Pamiętam, że tam zobaczyłam
DJ-a z dreadami do pasa, który grał reggae. Stałam jak wryta chyba z godzinę, nie mogąc oderwać od niego oczu. Poza faktem, że jako piętnastoletni podlotek
zakochałam się bez pamięci, postanowiłam przede wszystkim, że choćby nie wiem
co, ja też będę tak grać. Potem stopniowo rozpoczęłam realizację tej pasji –
zaczęło się od zakupu na allegro miksera Gemini Technomaster za 50 zł, co wtedy
było dla mnie absolutnie niewyobrażalną kwotą. Do miksera podpinałam dwa
discmany, za wzmacniacz służyła wieża domowa moich rodziców. Wszystkie
oszczędności przepuszczałam na skrupulatnie wybierane płyty w stylu „The Best
of Reggae” z Empiku. Nie jestem w stanie nawet zliczyć, ile godzin musiałam
spędzić w tych śmiesznych budkach, w których można było odsłuchiwać utwory ze
wszystkich albumów dostępnych w sklepie, w końcu każdy krążek był tak drogi, że
musiałam mieć pewność, że każdy numer na nim jest świetny. I tak to się zaczęło – na początku zajmowałam się właśnie puszczaniem muzyki... ale po jakimś
czasie, z nieznanych mi do końca przyczyn (bo śpiewać nie umiem kompletnie)
dołączyłam do mojej przyjaciółki z liceum Ani, i razem postanowiłyśmy stworzyć
w pełni damski sound system. Za konsoletą stanęły nasze dwie znajome z
warszawskiego światka reggae, my zaś złapałyśmy za mikrofony. Pamiętam naszą
ekscytację, kiedy dostałyśmy pierwsze zaproszenia na największe festiwale
muzyki jamajskiej w Polsce i do kultowych klubów. Dla 17-18 latki to było
ogromne przeżycie!
Wracając do macierzyństwa - czy nie uważasz, że na mamy
nałożona jest pewnego rodzaju presja, że poza domem i dziećmi powinny
realizować się w etatowej pracy, robić karierę i to najlepiej z uśmiechem na
ustach?
W ogóle nie. Skąd taki
pomysł? Mam wręcz wrażenie, że obecnie panuje gigantyczna presja na robienie
czegoś super, czegoś niestandardowego, najlepiej wyłącznie na własny rachunek,
tak jakby praca w korporacji była swego rodzaju upadkiem i upokorzeniem.
Obecnie młodzi ludzie przesiadują w knajpkach i na MacBookach realizują
„projekty” – koniecznie ambitne, koniecznie z modnymi influencerami, takie
którymi można się pochwalić na Facebooku i Instagramie. Jeśli siedzisz w biurze
8 etatowych godzin – jesteś nudnym, szarym zjadaczem chleba. Tymczasem ja
uważam, że wszystko co robisz jest super, o ile robisz to dobrze i wkładasz w
to serce. Jeśli ktoś kocha pracę w korpo, to niech pracuje w korpo. Jeśli ktoś
kocha być freelancerem, niech będzie freelancerem. Jeśli ktoś zawodowo skleja
modele samolotów, niech skleja modele samolotów :)
Kim według Ciebie jest SUPER MAMA?
Każda mama jest super
mamą dla swojego dziecka. Nawet jeśli popełniła masę błędów, nawet jeśli zdarza
jej się krzyczeć, nawet jeśli podaje czekoladę i włącza telewizję. Nawet jeśli
pracuje w korporacji, albo nie pracuje wcale i w wolnych chwilach klei pierogi.
Ważne, że to ona głaszcze do snu, całuje każde „ała” i nakleja na nie plaster z
rysunkami. To ona tuli, opowiada bajki i zabiera do McDonalda. Proste ;)
Jaki jest Twój ulubiony sposób, aby odetchnąć od trudów bycia
rodzicem?
Już o tym wspominałam –
impreza, wyjazd z przyjaciółmi, retrit buddyjski, spacer z psem, kąpiel,
ulubiony serial, tabliczka czekolady wsunięta pod osłoną nocy w ukryciu przed
dziećmi. Sposobów mam milion i korzystam z nich naprzemiennie, w zależności od
okoliczności ;)
Prowadzisz szkołę języka angielskiego dla dzieci, uczysz w
niej również swoje maluchy. W wielu wywiadach podkreślasz, jakie to
ważne. Dlaczego?
Język angielski to
przyszłość. Choć nasz prezydent twierdzi, że Unia Europejska to wyimaginowana
wspólnota, ja widzę, że dzięki niej podróże na studiach czy za pracą, stały
się absolutnym standardem. Młodzi ludzie mogą teraz swobodnie brać udział w
programach typu Erasmus, albo w wakacje dorabiać w beach barach na hiszpańskich
plażach. Angielski ułatwia im start w tym multikulturowym, pięknym świecie,
gdzie mogą swobodnie poznawać przyjaciół wszystkich nacji, bo to dzięki
angielskiemu dogadają się praktycznie w każdym miejscu na świecie. Bez niego
zaś są niczym inwalidzi. I oczywiście, języka można nauczyć się zawsze, nawet
mając 90 lat. Nie jest jednak tajemnicą, że dzieciom nauka ta wchodzi
zdecydowanie prościej, co więcej, zaczynając w młodym wieku, mają szanse nabyć
piękny akcent. Często słyszę zarzuty, że uczenie dwulatka to okrucieństwo, że w
ten sposób zabieram mu dzieciństwo. No to ja zapraszam na lekcję próbną do
mojej szkoły – niech każdy niedowiarek zobaczy te maluchy, gdy kleją z masy
solnej, puszczają bańki, tańczą i huśtają się na hamaku uśmiechnięte od ucha do
ucha. Doprawdy, istna to męczarnia ;)
Wiemy, że zrezygnowałaś z makijażu na co dzień i bardzo
dobrze – również wierzymy, ze to nowy trend, który stoi w opozycji do doskonale
wykonturowanych, ale nienaturalnych twarzy. Skóra, która nie jest obciążana
codzienną porcją kolorowych kosmetyków, odwdzięcza się zdrowym wyglądem. Jakie
skutki redukcji makijażu zauważyłaś na swojej twarzy?
Aby była jasność – zrezygnowałam z makijażu na co dzień, ale na imprezy czy inne, większe wyjścia nadal go robię. I tu, faktycznie, za każdym razem po takiej tapecie, widzę ogromną różnicę w wyglądzie skóry. Trudno się zresztą dziwić, wystarczy sobie wyobrazić, co musi się dziać pod podkładem i pudrem, gdy twarz się spoci. Rano całe czoło mam w wypryskach i dopiero kilka myć dobrym peelingiem i kremy nawilżające, sprawiają, że cera wraca do pierwotnego stanu. Poza tym, kocham to uczucie wolności, które daje mi brak przymusu codziennego poświęcania czasu na malowanie. Tym bardziej, że nigdy nie byłam specjalnie utalentowana plastycznie i dobry makijaż zajmuje mi koszmarnie dużo czasu :D
Mniej makijażu, więcej pielęgnacji – co robisz, aby Twoja
skóra zachowała blask przy wszystkich nieprzespanych nocach i obowiązkach super
mamy?
Podstawą jest codzienne mycie buzi i dobry krem na noc. Nie ma nic gorszego niż zaparzenie cery na poduszce pod tłustym i ciężkim podkładem. Ponadto staram się używać dobrych, eko-kosmetyków, które nie straszą całą tablicą Mendelejewa w składzie.
T Tak, moja kąpiel to moja
świętość. Nawet Tymon wie, że wtedy nie należy mi w żaden sposób przeszkadzać
:D Rytuał zaczynam od dodania do wody cudownego, granatowego olejku do kąpieli
z patchouli i drzewem sandałowym. Obowiązkowo mojemu wymoczeniu towarzyszyć
musi serial, odpalony na postawionym w oddali laptopie, bez tego relaks jest
jakiś niepełny :D Potem oczywiście szorowanie całego ciała i włosów, maski i
inne cuda. Na koniec suszenie i układanie włosów i viola, jestem gotowa żeby
wskoczyć pod pierzynę ;)
Przydatne linki: Maria Bros - blog / IG: @@mariabros / Maria na Facebooku
Przydatne linki: Maria Bros - blog / IG: @@mariabros / Maria na Facebooku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz